Upadek Gondolinu – Święty Graal miłośników Tolkiena? – recenzja

Upadek Gondolinu
Upadek Gondolinu to trzecia z Wielkich Opowieści. Wydawca opisał tę publikację jako Święty Graal miłośników twórczości Tolkiena. Powieść powstała na bazie rękopisu odnalezionego w pozostawionym przez pisarza archiwum, napisana została najprawdopodobniej na początku 1917 roku w Great Haywood w Staffordshire w czasie rekonwalescencji Tolkiena po bitwie nad Sommą. W swoich pamiętnikach pisał, że Upadek Gondolinu był „pierwszą prawdziwą opowieścią” o Śródziemiu.
A o czym jest ta opowieść?
O Tuorze, synu Huora, brata Húrina. Tuor otrzymał od władcy wód – Ulma, zadanie uratowania Gondolinu – legendarnego, ukrytego Kamiennego Miasta wolnych Gondothlimów, jednego z ostatnich bastionów, który nie poddał się sile Melka. Powodzenie tej misji miało zaważyć na losach całego Śródziemia i jego mieszkańców. Czy posłańcowi potężnego Valara uda się przekonać Turgona, króla Gondolinu, do zbrojnego wystąpienia przeciwko wielkiemu złemu Ainurowi? Czy Gondothlimowie uwierzą w przepowiednię o druzgoczącym upadku najlepiej strzeżonej krainy?
Czym Upadek Gondolinu jest w rzeczywistości?
Historia nie jest obszerna – wydanie zawiera kilka różnych wersji tekstu, więc niech nie złudzi Was obszerność książki. Co w takim razie znajdziecie w środku? Dekonstrukcję opowieści, ewolucję historii, pokaz sposobu budowania tekstu oraz ukazanie warsztatu pisarskiego J. R. R. Tolkiena. Od luźnych notatek, „głośnego myślenia” w korespondencji z wydawcą i przyjaciółmi, po pośpiesznie zapisane arkusze papieru i czystopis sporządzony przez małżonkę, a wszystko to opatrzone świetnymi i wnikliwymi komentarzami najlepszego redaktora, jakiego pisarz mógł sobie wymarzyć – własnego syna, Christophera, który nie tylko doskonale orientował się w całym procesie światotwórstwa w opowieściach o Śródziemiu, ale i jak nikt rozumiał sposób myślenia i działania autora.
To wszystko sprawia, że Upadek Gondolinu nie jest łatwą i lekką lekturą na wieczór. Sama historia to bardzo patetyczna i dramatyczna opowieść ze szczegółowymi scenami batalistycznymi, w której nie brakuje opisów niezwykłych, przytłaczających tragedii, strachu, bezlitosnej przemocy i rozpaczy. Historia nierzadko przerywana w celu analizy porównawczej pomiędzy poszczególnymi wersjami czy ukazania odautorskich notatek Tolkiena.
Z tego powodu nie traktowałabym publikacji w kategorii dzieła beletrystycznego. Owszem, poznajemy kolejną odsłonę Śródziemia, lecz zaprezentowana praca redaktorska Christophera Tolkiena, bardzo wnikliwa, analityczna i rzeczowa, jest w moim odczuciu głównym punktem programu. Dlatego tę pozycję polecałabym głównie oddanym fanom twórczości autora lub osobom zajmującym się tekstem od kuchni – redaktorom, badaczom, aspirującym autorom. Nie czytelnikom, którzy rozpoczynają przygodę ze Śródziemiem i powzięli pomysł o zapoznaniu się z historią zgodnie z chronologią zdarzeń.
Muszę jeszcze nadmienić, że nie przypadło mi do gustu odsyłanie do pozostałych publikacji, więc z kilkoma pytaniami pozostałam sama (na przykład: dlaczego Noldolich/Noldorów określano mianem „gnomów”, choć to plemię elfów?). Nie oczekiwałam obszernego wyjaśnienia, ale parę słów komentarza zaspokoiłoby moją ciekawość i nie pozostawiło niesmaku przez przymus sięgnięcia do innego wydania. Ponadto liczne powtórzenia bywały męczące, choć ze względu na specyfikę narracji można przymknąć na to oko.
Jakie wrażenie sprawiła na mnie lektura Upadku Gondolinu?
Czy ta książka to Święty Graal miłośników twórczości Tolkiena? W mojej opinii nie.
Czy jest to lektura obowiązkowa? W mojej opinii nie, a z pewnością odradzałabym ją czytać w pierwszej kolejności.
Czy warto zapoznać się z tą książką? Absolutnie tak. Zwłaszcza, że to piękne wydanie zawierające również rysunki Alana Lee, który ilustrował i pozostałe dzieła Tolkiena.
