To już 5 lat minęło – subiektywna lista najlepszych opowiadań w Magazynie Biały Kruk
Pięć lat to kupa czasu. W ciągu pięciu lat może się zmienić prezydent, rząd, można z dziesięć razy obejrzeć pięć sezonów ulubionego serialu (poza Modą na sukces, tu nie ma mocnych), a nawet całkowicie zmienić swe życie. Albo wydać osiemnaście numerów czasopisma (i jeden numer specjalny na dokładkę) [autor pisał zestawienie na początku 2022 roku – redakcja]. Nie wiem, czy życie członków Redakcji Białego Kruka mocno zmieniło się przez te pięć lat, ale na pewno udało im się zrobić ostatnią z wymienionych przeze mnie rzeczy – tj. wydali osiemnaście numerów czasopisma (i jeden numer specjalny na dokładkę). To morze stron tekstu (ponad tysiąc, a tak naprawdę około dwóch) i około 150 opowiadań (zaokrąglam) wielu Autorów (to już bardzo dokładnie wyliczona przeze mnie wartość). To liczby imponujące. Wiele innych fajnych czasopism do pięciu lat niestety nie dotrwało, a „Kruk” nie tylko żyje dalej, ale ma się dobrze i nie zwalnia tempa. Ba, jeszcze przyspiesza – coraz więcej inicjatyw, coraz więcej pomysłów, numery specjalne, patronaty, konwenty… Uf, co się będzie działo w 2027? Głowa mała!
Kiedy nadszedł rok 2022 i zdałem sobie sprawę z tego że zbliża się ta ważna rocznica, pomyślałem: „Hm, ciekawe, czy „Kruk” przygotował dla nas jakąś niespodziankę z tej okazji?”. Ale zaraz się w myślach poprawiłem, parafrazując słynnego prezydenta USA: „Ejże, nie pytaj, co „Kruk” szykuje dla ciebie, raczej przygotuj coś dla „Kruka”!”. A potem i tę myśl rozbudowała trzecia: „A gdyby tak nie tylko przygotować coś dla Redakcji, ale też dla Autorów i Czytelników?”.
Kończąc już ten przydługi wstęp – czwarta myśl dokonała syntezy pozostałych trzech i brzmiała tak: „A co, gdyby „Kruk” wpadł na pomysł wydania podsumowującej te pięć lat antologii opowiadań, w której znalazłyby się najlepsze teksty ze wszystkich numerów wydanych do grudnia 2021 roku? I jakie utwory moim zdaniem powinny się w niej znaleźć?”.
Projekt wydał mi się bardzo intrygujący, toteż z zapałem zabrałem się do tworzenia mojej osobistej listy „The Best of Biały Kruk” (vol. 1, vol. 2 za pięć lat). Pomyślałem sobie, że przyjemnie byłoby ją przeczytać Redakcji, która włożyła sporo pracy we wszystkie „Kruki”, jeszcze przyjemniej Autorom, bo to niejako dowód, że ich opowiadania są doceniane i pamiętane (oczywiście wiem, że pochwała spod moich palców to nie największa nagroda na świecie, ale może jednak ktoś się ucieszy?), no i mógłby to być pewnego rodzaju drogowskaz dla Czytelników albo zachęta, jeśli jeszcze „Kruków” nie czytali.
Oczywiście zadanie okazało się… nie takie proste. I to nie ze względu na brak dobrych opowiadań. Wręcz przeciwnie. Pierwsza wersja mojej listy była dość długa – i tu pojawiła się największa trudność. Listę należało odchudzić. Wszak miał się tu znaleźć wybór najlepszych z najlepszych (moim zdaniem, oczywiście), a nie połowa opublikowanych tekstów. Ale jak wybrać te najlulubieńsze? Musiałem przyjąć kilka kryteriów:
1) Kryterium autorskie – tzn. zasadę, że jeden Autor może się pojawić w mojej wyimaginowanej antologii jednokrotnie. Oczywiście zasady są po to, żeby je łamać, więc i ja w jednym przypadku dokonałem takiego złamania… ale o tym później.
2) Kryterium objętości listy. Uznałem, że jeżeli projektowana antologia w moim wyobrażonym świecie ma wyjść na papierze (albo jako e-book), to nie może być zbyt gruba. Cegła – jasne, przejdzie, ale ogromne tomiszcze, którym można nie tylko czaszki rozbijać, ale i burzyć ściany? Nie no, bez przesady. Uznałem więc, że wybór powinien zamykać się maksymalnie w 400 stronach. Oczywiście nie liczyłem dokładnie, ale uznałem, że 33 utwory powinny się w tych czterech setkach zamknąć. No, trochę przekroczyć. W każdym razie – wybrałem sobie liczbę 33. Dlaczego akurat 33? To mniej więcej 1/5 wszystkich „Krukowych” opowiadań, a więc 20%, 3 plus 3 daje 6, 3 razy 3 daje 9, 9 minus 6 to 3, 3 plus 9 plus 6 to 18, prawie 20%, czyli 1/5, a więc wszystko się zapętla, magia, mamy troje oczu… a nie, to tylko ja… Nie no, na serio – nie wiem czemu akurat 33, ale to chyba dobra liczba? Nie za dużo, nie za mało.
3) Kryterium bez litości (dla siebie samego) – wiem, brzmi niepokojąco, ale nie martwcie się. Chodzi o to, że musiałem – aby się zmieścić w 33 opowiadaniach – bezlitośnie ciąć moją listę, czasem z ciężkim sercem wyrzucając opowiadania, które bardzo lubię. Jednak słowo się rzekło, miały być najulubieńsze z najulubieńszych, więc musiałem samego siebie zmuszać do ograniczeń. Dlatego jeśli Twoje opowiadanie nie znalazło się na liście i z jakichś powodów to moje opuszczenie Cię martwi (choć nie powinno), to pomyśl sobie, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że Twój tekst znajdował się na moim osobistym miejscu 50, 40, a może nawet 34. Więc to, że Cię tu nie ma, nie znaczy, że mi się nie podobało. Po prostu musiałem podjąć trudne decyzje.
Już nie przedłużając – przedstawiam moją listę, ze wszech miar subiektywną. Zgodnie z Hitchcockowską zasadą budowania napięcia – od miejsca 33 do 1. Postaram się też nie spoilerować, aby nie psuć radości osobom, które jeszcze nie czytały tych tekstów. Lecimy!
…aaa, nim zaczniemy, chciałbym jeszcze wyróżnić artykuł Katarzyny Michalewicz Wizerunek Akwamarian z planety K2-18B w wybranej prasie polskiej w latach 2031–2039 z numeru 17. Nie chcę tu psuć niespodzianki, ale przeczytajcie.
Lista:
33. Anna Grzanek, Panna z wilkiem (numer 1) – komediowych opowiadań na łamach „Białego Kruka” było trochę (czytaj: dużo). Ilekroć jednak myślę o „Krukowych” komediach, to pierwsze przychodzi mi na myśl to opowiadanie z pierwszego numeru. Oczywiście byłoby to za mało, by znaleźć się na mojej liście (wszak elitarnej 😉 ), ale faktu, że to właśnie ten tekst z jakichś powodów bardzo zapadł mi w pamięci i co jakiś czas mi się przypomina, nie można zignorować. Nie, nie jest to rzecz bez wad. Nie wszystkie żarty się udają. Do dziś mam problem ze światem przedstawionym – tzn. jak bardzo jest absurdalny? Tekst nie ułatwia mi rozstrzygnięcia tej kwestii. Czasami postaci reagują wzruszeniem ramion nawet na najdziwniejszą sytuację, natomiast innym razem można odnieść wrażenie, że tzw. zwyczajni ludzie nie zdają sobie sprawy z istnienia różnych fantastycznych bytów. Powoduje to u mnie lekkie zagubienie i chciałbym, żeby tekst się zdecydował na jedną opcję, ale wiecie co? To nie ma tak wielkiego znaczenia. Nie potrafię wyjaśnić, czym konkretnie mnie ta historia urzekła, ale jest w niej coś niezwykłego, jakaś taka lekkość, specyficzny klimat, którego nie znajduję w innych komediowych opowiadaniach opublikowanych na łamach „Kruka”. Gdy żart się uda, to się udaje mocno. A na dokładkę – pomimo całego swego odjechania Panna ma fabułę (w przeciwieństwie do wielu innych humorystycznych tekstów, często składających się z luźno powiązanych ze sobą przygód), ma sens i każda scena popycha historię do przodu poprzez szalony świat, w którym łączą się ze sobą baśnie i ludowe wierzenia (a nawet powiedzonka stają się ciałem!), i jest to wędrówka niesamowicie przyjemna. Jestem fanem Panny z wilkiem i mogę to powiedzieć, siedząc na betonie!
32. Jastek Telica, Ludzie mają inaczej (numer 7) – przyznam, że kroiłem się, które z literackich dzieci Autora wrzucić na listę – to czy Dwie wieszczby z numeru 10. Dwie wieszczby ogółem są lepsze, ale jednak postawiłem na Ludzi, bo podczas lektury miałem lepszy ubaw. To jedno z tych opowiadań, które tak naprawdę istnieją dla finału, dla puenty i większość scen służy głównie temu, żeby nas do tej konkluzji doprowadzić. Zwróćcie jednak uwagę na to, że napisałem „głównie”, a nie „jedynie”. W Ludziach bowiem dzieje się całkiem sporo – jest satyra na korporacje, przemyślenia na temat ludzkiej natury i konsekwencji rozwoju technologii teleportacyjnej… A poza tym Autor umiejętnie buduje napięcie przed finałem – udanie zastosowane zostaje tutaj nawet odwlekanie puenty. Człowiek wie, co się zaraz zdarzy, czeka, ale Autor skupia narrację na czymś innym, przedłuża, aż wreszcie BACH! Dobrze napisana sprawa. Wracam do tego opowiadania głównie dla Godzilli… znaczy: dla fanu.
31. Adam Froń, Nieśmiertelny (numer 2) – opowiadanie podzielone jest na trzy części, z których każda, choć jest fragmentem większej całości, mogłaby być oddzielnym tekstem. Mnie najbardziej podobała się pierwsza, w której człowiek rozmawia ze statkiem kosmicznym. Wiem, brzmi to może mało ekscytująco (choć na pewno egzotycznie), ale niech Was to nie zwiedzie. Rzecz jest dobrze napisana, dialog interesujący, przedstawiony problem zmuszający do przemyśleń, a zakończenie poruszające. Na dodatek nad całością unosi się klimat beznadziei. Super. Potem przychodzi część druga. Nieco mniej mi się podobała, co mnie samego zaskoczyło, bo jest bardziej odjechana, wręcz psychodeliczna, a ja takie klimaty cenię, ale po emocjach pierwszej trochę gorzej wypada. Niemniej – ciągle super. Człowiek po lekturze nagle orientuje się, że za kulisami otwierającej części działo się jeszcze więcej, niż się spodziewał, że historia jest bardziej rozbudowana, niż się na początku wydawało, Autor podrzuca wskazówki, miesza w głowie, mózg działa na najwyższych obrotach, by rozwikłać tajemnicę, super… A potem przychodzi ta trzecia, w której narracja wszystko nam wyjawia. Dla mnie był to zawód, bo wolałbym zagadkę sam rozwikłać, ale rozumiem, że inaczej się nie dało (przeczytajcie, to zrozumiecie dlaczego). Poza tym mamy słodko-gorzki finał i dobrą klamrę, ale trochę tej tajemnicy żal. Jednak jako całość Nieśmiertelny broni się tak dobrze, że wrażenie pozostało ze mną do dziś. Mocne, poruszające sf.
30. Artur Grzelak, Ulubieńcy (numer 3) – tekst pochodzi z numeru poświęconego Lovecraftowi i tak pachnie stylem ojca Cthulhu, że sam Mistrz mógłby się zastanowić, czy to nie jego opowiadanie. Serio, naśladownictwo jest udane tak na gruncie stylu, jak konstrukcji fabularnej i poruszanej problematyki. Lecz do naśladowania Autor się nie ogranicza – wypycha tekst smaczkami dla fanów Lovecrafta (można go zresztą uznać za prequel co najmniej dwóch opowiadań samotnika z Providence), a sama historia jest ciekawa i ocieka klimatem. Byłoby jeszcze bardziej elegancko, niż jest, gdyby nie to, że pod koniec – zapewne z powodu ograniczenia objętości – Ulubieńcy zaczynają pędzić na łeb, na szyję. Gdzieś gubi się klimat, wszystko rozgrywa się tak szybko, że chciałoby się zapytać: „Gdzie ta narracja tak ciśnie?”, co z kolei przekłada się na to, że decyzja głównego bohatera, choć zaskakująca i fajnie łącząca się z Lovecraftowską wizją, jest nie do końca zrozumiała i psychologicznie uzasadniona. Ale to nie finał z gatunku tych, które przekreślają całe opowiadanie, więc niewielki to problem (zresztą samo zakończenie nie jest złe, tylko chciałbym tu więcej miejsca na oddech). Wiele utworów inspirowanych Lovecraftem mnie rozczarowało, bo w mym odczuciu zbyt mocno odchodziły od tego, co według mnie w Mistrzu było fajne, ale Ulubieńcy nie należą do tego grona. Tak więc brawa dla Autora za to, że ożywił ten rodzaj opowieści i na chwilę znowu poczułem się tak, jakbym czytał tekst z 10 numeru „Weird Tales” (z roku 1922)!
29. Ilona Myszkowska, Póki śmierć nas nie połączy (numer 15) – komedia z gatunku czarnych, tak czarnych i lepkich, jak oblany smołą węgiel. Rzecz nie jest dla każdego, ale jeśli ktoś lubi tego typu humor, to niech szykuje się na niezłą jazdę. Relacja między głównymi bohaterami jest tak świetnie rozpisana, że się ubawiłem, a ostatnie zdanie pyszne (eee, może nie jest to w tym wypadku najlepsze słowo). A jeśli nawet nie gustujesz w takich klimatach, to na pewno docenisz trafne obserwacje Autorki dotyczące relacji damsko-męskich albo pyszne dialogi (no, tu to słowo lepiej pasuje). Jedyne, czego żałuję, to to, że świat został zaledwie delikatnie zarysowany, bo także w tle perypetii naszych bohaterów ciekawe (albo raczej – niepokojące) rzeczy zdają się wydarzać. Ale może właśnie skupienie się na jednej parze dogłębniej uzmysławia, jak funkcjonuje (albo: ledwo funkcjonuje?) to dziwaczne uniwersum? W każdym razie – przewrotna opowieść o miłości. Fani Burtona pewnie będą zadowoleni.
28. Aleksandra Brokman, O syrenach (numer 10) – to jedno z tych opowiadań, które potrafi wzruszyć… a tym większe uznanie należy się Autorce, że wywołuje u czytającego współczucie dla stworów, które przyjemne nie są (przynajmniej dla ludzi). Cały pomysł zasadza się na pytaniu: „Co dzieje się z mitycznymi potworami w naszych czasach, gdy nikt już w nie nie wierzy?”. Odpowiedź jest krótka – głodują. Tekst opowiada o tym, co z tym fantem zrobić. Nie ma tu rozgrzeszania syren czy innych mitologicznych stworów – żywią się ludźmi i tyle, więc przez całą historię kibicujemy postaciom, które chętnie by nas pożarły. Z drugiej strony nie ma też potępiania – bo syreny tak zostały stworzone i cóż, natury się nie oszuka. Dominuje relacja bezstronna (choć chyba jednak z lekką sympatią dla syren) i poczucie nadchodzącej katastrofy. I zakończenie mocne. Daje promyk nadziei, ale wiadomo, że to tylko promyk. Dobra, klimatyczna rzecz, do tego fajnie napisana.
27. Jakub Luberda, Lochy (numer 14) – Autor postanowił odpowiedzieć na pytanie, które nurtuje pewnie wielu graczy RPG, mianowicie: „Jak funkcjonuje miasteczko znajdujące się przy popularnych lochach i co miejscowi myślą o bohaterach eksplorujących dungeony?”. Odpowiedź jest zmyślna i zabawna. W trakcie lektury uśmiechałem się lekko (lekko, bo z natury jestem ponury i rzadko się uśmiecham, więc to komplement). Ale to koniec zwieńczył dzieło – bez niego byłaby lekka komedyjka, dzięki niemu dostajemy coś głębszego. Nie tylko dlatego że wrażliwszy człowiek po lekturze wyda z siebie pełne rozczulenia westchnienie (aaaawwwwww…), ale również z tego względu, że dodaje co najmniej jeden wymiar bohaterom i odbiera czytelnikowi drogę łatwej oceny. I bardzo dobrze. Nie wszyscy w fantasy muszą być albo dobrymi osobnikami, albo złymi, fajnie, gdy pojawiają się też niejednoznaczni.
26. Radek Puchała, Szósty kręg szyjny (numer 9) – kolejne fantasy, kolejna komedia… i na dodatek kolejna czarna. Katastrofa niczym kula śnieżna zrzucona w wysokiej góry przetacza się przez pewne miasteczko, wtrącając w ręce ucieszonej kostuchy kolejnych osobników, a przy tym cała historia jest tak zakręcona, że człowiekowi głupio, ale jednak dobrze się bawi. Główny gag opiera się na powtarzaniu pewnego chwytu fabularnego – tylko aplikowanego innym osobnikom – tak długo, aż urasta on do rangi absurdu i czytelnik zaczyna się zastanawiać, kiedy Autor wreszcie powie dość i zatrzyma tę morderczą karuzelę. Gdzieś w tle pojawia się refleksja – wszystkie postacie zachowują się niemal tak samo i żadna z nich nie wyciąga z tego faktu wniosków, nikt nie zauważa, że dostaje to samo, co komuś wcześniej zafundował, i można zastanowić się nad kondycją krasnoludzkiego społeczeństwa (i ludzkiego też), a przede wszystkim – krasnoludzkiej (i ludzkiej) jednostki. Jest więc humor (choć czarny), jest wartka akcja, ale jest i zaduma. Szósty kręg bawiąc, daje do myślenia, a dając do myślenia – bawi!
25. Aleksandra Bednarska, Zasada czarnego piątku (specjalny) – znowu fantasy, znowu komedia… i znowu czarna! Lekko napisana rzecz, umieszczona w inspirowanym Słowiańszczyzną świecie, z ekipą fajnych postaci, a całość została ukazana z perspektywy trzech z nich (choć najlepsza postać w opowiadaniu jest raczej małomówna, szkoda!). Na początku tekst jest nieco tajemniczy, bo nie do końca wiadomo, o co chodzi, ale to dobrze – ja lubię, gdy autor mnie za rączkę nie prowadzi, tylko w trakcie opowieści stopniowo wyjawia, o co kaman (albo nie wyjawia, tylko podrzuca wskazówki interpretacyjne, a ja muszę sam główkować, by rzecz rozwikłać). Autorka tego tekstu chyba podziela moje zdanie, bo informacje nam dozuje, a z tychże wyłania się całkiem frapująca – i zabawna – historia. Jedyny problem jest taki, że w zakończeniu dzieją się pewne rzeczy – jedne niespodziewanie, drugie w sumie mniej niespodziewanie, bo można z rozwoju akcji wyciągnąć odpowiednie wnioski. Jednak dzieją się jakby zbyt prędko i człowiek może się zastanawiać: „Ale dlaczego?”. No ale może coś w tekście przeoczyłem, może coś muszę dogłębniej przemyśleć – to dobrze, z chęcią jeszcze raz go przeczytam! A, i klimat też tu jest bardzo specyficzny.
24. Marta Kirin, Gdzie nie dosięgnie nas Rasa (numer 15) – numer piętnasty poświęcony był miłości, a to opowiadanie w poruszający sposób przedstawia miłość rodzica do dziecka. Na tym nie koniec. Mamy tu także problem relacji człowieka z religią (w mniejszym stopniu – z państwem), pytanie o to, czy w każdych okolicznościach – i do jakiego stopnia – należy być wiernym swoim przekonaniom, a przede wszystkim horror wojny. Wszystkie machinacje polityczne, bitwy, powstające i upadające organizacje to w tym opowiadaniu elementy tła – a raczej rzeczy zbyt wielkie, by obraz sytuacji był dla starających się uciec przed konfliktem bohaterów, z których perspektywy oglądamy wydarzenia, w pełni dostrzegalny. Czytelnik nie poznaje szczegółów, ale nie są one wcale potrzebne – bowiem dla protagonistów konflikt to niemal siła przyrody, straszna, niezrozumiała, przed którą trzeba się skryć. A zakończenie… no cóż, krótko pisząc – udało się bardzo. A jeszcze bardziej udało się przedstawienie przemiany głównego bohatera i jego wewnętrznych zmagań. Nie ma tu darcia szat i egzystencjalnych krzyków do księżyca – z niektórych zmian sam bohater chyba nie zdaje sobie sprawy, co tylko wpływa korzystnie na przesłanie całości.
23. Anna Tomaszewska, Zawzięta (numer 17) – tym razem nieco bardziej przygodowy tekst, choć nie oznacza to, że science w tym science fiction jest słabe. Nie, moc w tym science widzę, jak powiedziałby mistrz Yoda, ale po prostu wiele się dzieje i akcja jest wartka. Całość przypomina mi skrzyżowanie klasycznego sf z równie klasycznymi sf anime, a wszystko posypane Lemem (co nie powinno dziwić, bo przecież tamten numer był poświęcony Lemowi). Czasu na przedstawienie członków załogi statku kosmicznego nie ma wiele, ale Autorka nie próżnuje i (niemal) każdy z bohaterów dostaje nie tylko szansę na zabłyśnięcie, ale i osobowość, dzięki czemu nie miałem problemów, by uwierzyć, że mam do czynienia z osobami z krwi i kości (no, może w dwóch sytuacjach odczułem pewną przesadę czy też sztuczność, ale immersji mi to nie zaburzyło). Lecz co tam ludzie, kiedy w opowiadaniu pojawia się świetny obcy! Albo świetni obcy! W każdym razie – organizmy (czy też organizm) jest dla homo sapiens kompletnie niezrozumiałą istotą, tajemniczą i taką też pozostaje dla czytelnika, toteż tekst stawia dużo pytań, ale daje niewiele odpowiedzi. I bardzo dobrze. Uważam, że w science fiction obcy powinni być właśnie obcy. A to się tu udało.
22. Adam Raglan, Pójdziemy w stronę słońca (numer 15) – jak już wspominałem, numer 15 „Białego Kruka” traktował o miłości. Pójdziemy w stronę słońca podchodzi do tematu brutalnie i bez sentymentów, pewnie też trochę wbrew oczekiwaniom czytelnika – w trakcie długiego, bardzo dobrze napisanego dialogu padają słowa, że miłości po prostu nie ma i basta. Interlokutor wyrazicielki tak stanowczego sądu staje po romantycznej stronie życia i z tego starcia idei mamy pożywkę do przemyśleń. Ale na tym nie koniec, bowiem dla równowagi dostajemy inną miłość, miłość, rzekłbym, obcą, ale tak intensywną, że może jedyną prawdziwą. I ten kocioł idei skłania do refleksji. Finał też jest wybuchowy i zmusza odbiorcę, by spojrzał na całość z nieco innej perspektywy – albo chociaż tę inną perspektywę rozważył – i w zależności od wyciągniętych wniosków ta konkluzja jest pełna nadziei albo totalnie niepokojąca. W każdym razie – może zaskoczyć.
21. Rafał Pietrzyk, Żółci ludzie (numer 13) – Żółci ludzie są creepy. Serio, jest to jeden z najbardziej niepokojących tekstów (a może nawet najbardziej niepokojący tekst?) opublikowanych w „Białym Kruku”. Rzecz ocieka dziwacznym, ciężkim klimatem i wchodzi człowiekowi pod skórę. I nawet gdybyśmy wyrzucili z opowiadania wszelkie nadprzyrodzone sprawy, to nie wpłynęłoby to znacząco na atmosferę opowieści. Obojętność, a czasem wręcz wrogość otoczenia wobec bohatera, rozkład, powolne umieranie, samotność, brak nadziei… Tak, zdecydowanie byłoby strasznie ponuro – i kopało po głowie – nawet bez tytułowych żółtych ludzi. Ale z nimi czy bez nich – jedna teza opowiadania się nie zmienia. Nasz świat jest dziwny. Mocna rzecz.
20. Fabian Koziołek, Bezpieczna przestrzeń (numer 11) – opo serwuje nam dwa zwroty akcji. Pierwszy z nich nie jest wcale niespodziewany, bo podobne pojawiają się w literaturze, filmie i grach dość często. Nie znaczy to, że jest zły; ja go bardzo lubię, ale gdyby na nim Autor poprzestał, to mielibyśmy solidne, acz niewyróżniające się niczym opowiadanie. Wtem wchodzi drugi zwrot akcji i jest on tak sprytny, że pozornie nic nie zmienia, a jednak zmienia wszystko. Jak to się mówi – robi robotę (vel. wznosi rzecz na wyższy poziom). Ostatni akapit jest mocarny i przekierowuje całość na dość niespodziewane tory. Człowiek myśli, że wie, jak to się skończy, że przejrzał przesłanie utworu, a tu nagle trzy zdania obracają wszystko o 180 stopni. Poruszające.
19. Michał Brzozowski, Nieświadoma rzeczywistość (numer 6) – opowiadanie zaczyna się od dobrego zwrotu akcji, a potem jest jeszcze lepiej. Autor stawia dobre pytanie dotyczące natury rzeczywistości – czy istoty zrodzone w naszych głowach w czasie snu, nawet jeśli uznamy, że powołane są do istnienia tylko na chwilę, można uznać za żywe? Czy jesteśmy za nie w jakiś sposób odpowiedzialni? A jeśli tak – co z tym fantem zrobić? W trakcie lektury serwuje nam też cały kalejdoskop uczuć, bo jest i humor, i zaduma, i może nawet wzruszenie. A zakończenie super – jest nieoczywiste, zmusza do odpalenia aparatu interpretacyjnego, daje do myślenia i fajnie rozwija przesłanie całości. Podejrzewam, że wielu z Was po lekturze spojrzy nieco inaczej na codzienne wyprawy do krainy Morfeusza.
18. Szymon Szymański, Przywitajmy gwiazdę (numer 17) – w tym tekście Autor porusza ważny dla science fiction problem podróży kosmicznych, a raczej ich konsekwencji czasowych. I nie chodzi tu tylko o to, że po długim locie człowiek wraca do domu i okazuje się, że minęło dwieście lat i wszyscy bliscy nie żyją, ale podchodzi do kwestii – że się tak wyrażę – całościowo. Zwraca bowiem uwagę na to, że przecież społeczeństwa się zmieniają – i jak człowiek z innej epoki ma się odnaleźć w nowym świecie? Ludzie z przyszłości są w tym tekście na tyle inny, by wydawali się obcy, ale na tyle ludzcy, byśmy mogli widzieć w nich naszych potomków. Lepiej! W ich kulturze widać idee, które teraz, na naszych oczach, się rozwijają, toteż Autorowi należy także pogratulować trafności obserwacji. Ale na tym nie koniec, bo całość ma wymiar tragiczny, głównemu bohaterowi można jedynie współczuć – a najgorsze, że nieszczęście wcale nie jest dziełem złej woli przyszłościowych przedstawicieli naszego gatunku, ale po prostu wynikiem niezrozumienia i szoku kulturowego. A, i ważną rolę odgrywa tu przemysł rozrywkowy.
17. Agnieszka Mohylowska, Murdrak (numer 13) – ktoś mógłby powiedzieć, że to po prostu horror psychologiczny jakich wiele, ale ja się nie zgadzam – horrorów psychologicznych nigdy dość! Poza tym taka ocena byłaby dużym uproszczeniem, bo Murdrak ma własny styl i tożsamość. Nie mówiąc już o mocnym klimacie; narracja jest prowadzona sprawnie, napięcie narasta przez całą lekturę. Najlepszy element tekstu? Bezradność głównej bohaterki. Czasami w horrorach czytelnik stawia sobie pytanie, czy niesamowite zdarzenia są wynikiem działania sił nieczystych, czy może to tylko projekcje chorego umysłu głównego bohatera, ale w Murdraku to sama protagonistka ma wątpliwości – poniekąd uzasadnione. Atmosfera gęstnieje, rozlewa się niczym Blob, historia wciąga, nie ma tanich chwytów ze szkieletami wyskakującymi z szafy, jest subtelnie, jest creepy… no i nagle ten finał. Nie, nie jest zły, choć w porównaniu do poprzedzających go sekwencji, które nazwałbym wręcz eleganckimi, może się zdawać nieco… rozczarowujący. Trochę jak z innej bajki. Z drugiej strony – wali po głowie zupełnie niespodziewanie, więc jest szok. Tylko chciałoby się, żeby tekst był nieco dłuższy, żeby klimat gęstniał… No ale nie można mieć wszystkiego. Tak czy tak uważam Murdraka za jeden z najlepszych „Krukowych” horrorów.
16. Jerzy Kot, Szwarzengrund (numer 13) – przed chwilą pisałem o mocnym klimacie. Chcielibyście takiego więcej? To świetnie. Macie dość? To niedobrze, bo Szwarzengrund lekki nie jest. Tu wrażenie niesamowitości jest może nawet jeszcze mocniejsze, bo na dobrą sprawę nie do końca wiadomo, co się w finale stało, możemy się tylko domyślać. Na początku zresztą zdaje się, że będzie to opowieść stricte wojenna, ale złudzenia zostają szybko rozwiane. Następnie czytelnik myśli, że będzie obserwował śledztwo, aż wreszcie dostaje historię niesamowitą. Dobrze to Autor wymyślił, powoli – i dość niespodziewanie – wciągając czytającego do bagna dziwaczności, w coraz głębszy klimat. Na plus także główny bohater – ciekawa postać – czas akcji (końcówka II wojny światowej) i miejsce (chyba jeden z najładniejszych pałaców w Polsce). No i przemyślenia dotyczące upadku cywilizacji, kultury, ludzkiej natury są zawsze w cenie, tym bardziej, gdy dobrze podane. Może tylko jeden element fabularny mi nie leżał, ale trudno, wszak nic na świecie nie jest doskonałe – nawet tak dobry tekst jak Szwarzengrund.
15. Agnieszka Polak, Rój (numer 17) – to opowiadanie zaczyna się dość niespodziewanie, bo od mrówek, ale myliłby się ten, kto uznałby, że Autorka postawiła na efekciarstwo. Nie, pierwsza scena pięknie łączy się z resztą tekstu. Dalej są przemyślenia dotyczące ludzkiej natury, naszego społeczeństwa i tego jak człowiek przystosuje swój moralny kompas do zmieniającego się świata, wizja przyszłości, a w tym wszystkim – główny bohater. Postać ciekawa i niejednoznaczna – czy jest tylko pracoholikiem, czy już dopadła go obsesja? Tekst stawia sensowne pytania dotyczące zagrożeń technologicznych i nie daje żadnych odpowiedzi. Tak lubię, to cenię. Odpowiada za to na pytanie „Jaka jest rola jednostki w społeczeństwie?”. Bez lukru, co też cenię. A, no i są mordercze androidy. I morderczy finał.
14. Jakub Tyszkowski, Zapomniane (numer 6) – pomysł na fabułę w pytę i jestem w stanie uwierzyć w to, że przy odpowiednim rozwoju technologii powstanie taki zawód, który wykonują bohaterowie tego opowiadania. Nie od razu zresztą Autor wykłada karty na stół i dopiero po pewnym czasie zaczynamy się orientować, o co chodzi, ale i tak pełnego wyjaśnienia nie otrzymujemy, przez co zakończenie może być nieco… konfundujące. Przewidziałem, jaka będzie konkluzja, ale do dziś mnie ona zastanawia. W którym momencie stało się to… co się stało? I jak, w kontekście całego tekstu, wyjaśnić ten finał? Odpowiedź, która przychodzi mi na myśl, skłania do dalszych przemyśleń, i to dość niepokojących, bo czy nasze wspomnienia mogą być w pewnym sensie… żywe? Jest to solidna łamigłówka, a przecież na tym nie koniec. Autor bardzo dobrze ukazał rozterki głównego bohatera i zachodzącą w nim, hm… zmianę – naturalnie i wiarygodnie, powoli, nie skokowo. Lont opowiadania wypala się niespiesznie, ale nieubłaganie, by wreszcie wybuchnąć. I nie jest to małe pyknięcie petardy, tylko konkretna eksplozja.
13. Feranos, Nie otwierać (numer 13) – kolejny mocny horror. Zaczyna się krwawo, brutalnie, klimat jest ciężki, ale nasz główny bohater próbuje jakoś rozładować atmosferę. Często takie łączenie grozy z żarcikami nie wypala, ale w tym tekście luźniejsze obserwacje nie zostały wprowadzone dla jaj, tylko są mechanizmem obronnym naszego herosa. I utwór mocno przywala, gdy ta obrona pada i bohater poddaje się grozie. Dzieją się tutaj zresztą tak dziwaczne rzeczy, że czytelnik pod koniec drapie się po głowie, zastanawiając się, co właśnie przeczytał. Ale wiecie już, że takie klimaty mi odpowiadają, więc dla mnie to plus, tym bardziej że Autor podrzuca kilka wskazówek interpretacyjnych. Niezła łamigłówka dla odbiorcy.
12. Karol Ligecki, Równanie (numer 11) – kolejny świetny pomysł. Na pewno słyszeliście o tym, że matematyka jest królową nauk. Może też słyszeliście, że matematyka to klucz do zrozumienia świata. Pewnie niektórzy humaniści mają wątpliwości, czy to twierdzenie jest prawdziwe, ale ten tekst odpowiada stanowczo – tak, matematyka to klucz! Klucz do drzwi rzeczywistości! A co się za nimi kryje? Tę zagadkę próbują rozwikłać matematycy, rozwiązując równania. No, może mało pasjonująco to brzmi, ale zaufajcie mi – to jeden z najlepszych „Krukowych” tekstów i podobnego ze świecą szukać na łamach czasopisma. Zresztą można by je pomylić z dziełem zaginionego brata Lovecrafta, bardziej zafascynowanego matematyką niż nieeuklidesową geometrią, który dorzucił do tekstu sf w starym stylu. Dobra rekomendacja?
11. Kamila Modrzyńska, A gdy znika kot (numer 4) – mówi się, że ludzie dzielą się na fanów The Beatles i na fanów Rolling Stones; niektórzy mówią, że dzielą się na fanów psów i fanów kotów. Ja do obozu kotofanów nie należę, ale to opowiadanie prawie mnie przekonało do zmiany frontu, więc mogę sobie tylko wyobrazić, jak zareagują na nie miłośnicy tych futrzaków. Całość to zresztą rollercoaster emocji – jest wesoło, jest lekko, jest przygoda, jest nawet zaskoczenie i lekki LOL, gdy bohaterowie docierają do pewnego miejsca, ale gdzieś w tle kryje się refleksja na temat samotności, przyjaźni i przemijania. Tak więc nawet jeśli należysz do trzeciego obozu (fanów gryzoni), czwartego (gadów), piątego (owadów) czy któregoś z pozostałych, to z lektury A gdy znika kot wyciągniesz dużo przyjemności. A, i postacie są bardzo sympatyczne. Taka historia, którą Pixar spokojnie mógłby zekranizować.
10. Jolanta Żuber, Sansi (numer 16) – Autorka w swoim biogramie przyznała się, że uwielbia wzbudzać emocje. Przyznać muszę, że w tym opowiadaniu jej się to udało. Rzecz jest krótka, ale w punkt, zaczyna się mocno, a kończy może nawet mocniej, a najlepsze jest to, że narracja nie wykłada nam łopatologicznie, co Autorka miała na myśli, są niedopowiedzenia, wnioski należy wyciągać samemu, zwrócić uwagę na konstrukcję całości. Człowiek dociera do zakończenia. Czyta. Przez mikrosekundę pustka w głowie. A potem mózg łączy ze sobą odpowiednie wątki, wysnuwamy pewien wniosek. I buch. Już rozumiemy. Wtedy ostatnie zdania potężnie uderzają w bebechy. A do tego wszystkiego – ponury klimat. Smutek. Szort na medal.
9. Wiktor Orłowski, Colosseum Inc. (numer 12) – kolejne opowiadanie, które… Ale nie, miałem nie spoilerować, a to zdanie za dużo by zdradziło. Dość powiedzieć, że mamy ponurą wizję niedalekiej przyszłości. Wizję nie tylko ponurą, ale też niestety dość prawdopodobną (a więc ponuractwo do kwadratu). Nowoczesna wojna, współcześni gladiatorzy i przemysł rozrywkowy. Ale to nie wystarczyłoby, żeby wznieść to opko z poziomu „dobrze napisana, solidna historia” na poziom „bardzo dobra rzecz”, bo przecież o współczesnych gladiatorach opowieści mieliśmy już trochę. Autor jednak dorzuca coś od siebie i wprowadza jeden sprytny zwrot akcji, który nie tyle przesuwa w pewnym momencie opowiadanie na inne tory, ale stawia cały utwór w zupełnie innym świetle. Dlatego Colosseum należy do tych tekstów, których co prawda dwa razy nie trzeba czytać, by pojąć sens, ale powtórna lektura na pewno przyniesie nam jeszcze więcej radości niż pierwsza. I dostrzeżemy różne smaczki, które wcześniej nam umknęły.
8. Marcin Moń, Nadzorca (numer 3) – mocnych horrorów na liście już trochę mam, ale ten jest krótki i dosadny. Atmosfera jest opresyjna, sytuacja, w której znaleźli się bohaterowie – okrutna, na dodatek Autor udanie gra na lękach współczesnego człowieka. Nie mamy tu wąpierzy czy wilkołaków, ale demony nowych technologii i nowego społeczeństwa, które w jakimś punkcie życia wzbudziły niepokój chyba u każdego z nas. Całość zmusza do przemyśleń, a otwarty finał stawia przed nami kilka pytań. Mocny opis nowoczesnego piekła – coś, co wyszłoby nam z literackiego blendera, gdybyśmy do środka wrzucili Boską komedię Dantego, obrazy Boscha, Cube i Rok 1984 Orwella. No i jeszcze komputerowego Beholdera.
7. Magda Flank-Wiecha, Srebrna (numer 5) – na liście mamy też trochę opowiadań, które z powodzeniem operują całą masą emocji, ale Srebrna ma chyba najszerszą gamę. Jest równocześnie poruszająca i odrzucająca, piękna i ohydna, niepokojąca i rozczulająca. To historia o miłości, ale równocześnie horror. W sumie jakiego uczucia tu nie ma? A przy tym te różnorakie składniki się ze sobą nie gryzą, lecz tworzą niezapomnianą całość. W tle stwory z mitologii słowiańskiej, ludowe wierzenia, ale na froncie są przede wszystkim ludzie i ich rozterki. No i niepowtarzalny klimat. To jeden z tych tekstów, które z człowiekiem zostają na długo. A co wrażliwszy czytelnik może poczuć niechęć do zbiorników wodnych albo wody jako takiej.
6. Przemek Czuma, Czym właściwie jest życie, Krzysiek? (numer 11) – cyberpunk w fast foodzie. Może brzmi zabawnie, ale pasuje jak ulał i nie zdziwiłbym się, gdyby ta branża za jakiś czas musiała się zmagać z problemami, które w tym opowiadaniu zostały przedstawione. Na tym nie koniec. Główny bohater jest świetny. I nie dlatego że to jakiś skomplikowany charakterologicznie heros lub niepowtarzalny osobnik. Nie, wprost przeciwnie – to everyman, gość taki jak większość z nas. Zwyczajny człowiek, który z całych sił próbuje się odnaleźć w szybko zmieniającej się rzeczywistości i odszukać swoje miejsce w systemie. Ale czy na pewno o to mu chodzi? I czym właściwie jest życie? Wiarygodny portret psychologiczny bohatera i gorzka refleksja tworzą smaczne literackie danie. Nie, to nie jakiś tłusty, przesolony fast food.
5. Wiktor Orłowski, Kotów Kat (numer 8) – pamiętacie, jak wspominałem, że raz złamię moją zasadę dotyczącą umieszczenia tylko jednego utworu danego Autora na mojej liście? Tak, to jest ten moment. Na pierwszy rzut oka można by krzyknąć: „Ejże, co to jest!? Gestapo, wilkołaki, wiedźmy, koty? Co to za mieszanka?”. A jednak ten miks nie tylko działa, ale tworzy atmosferę, której się nie spodziewałem. Nie jest to bowiem absurdalna czarna komedia, ale rzecz po prostu poruszająca (choć i tak można tu znaleźć co najmniej jeden moment tak szalony, że uśmiechnąłem się lekko – ale nie psuje on klimatu). I to z dobrze skonstruowaną fabułą pełną zwrotów akcji. No i do tego fajowy bohater. A nawet antagonista nie został przez Autora zaniedbany. Ogółem cud, miód i orzeszki. Albo może raczej kocimiętka i wilkołacze ciasteczko (wiem, nie ma takiego, ale na moment uznajmy, że jest, żeby mi puenta wyszła).
4. Łukasz Marek Fiema, Bocznymi drogami przez czas (numer 4) – z tymi pierwszymi czterema miejscami miałem spory problem. Długo myślałem nad kolejnością, biłem się z samym sobą (do dziś mam siniaki!). Nie będę Was zanudzał opowieścią o tym, jak to podjąłem ostateczną decyzję, ważne jest to, że Bocznymi drogami przez czas znajduje się na czwartym miejscu. Ale równie dobrze mogłoby być wyżej, bo jest doskonałe. Rzecz jest zadziwiająco lekka jak na tekst traktujący o apokalipsie, ale w tym po części tkwi urok utworu. A co składa się na resztę tego uroku? Dobra wizja rozwoju technologii i przyszłości świata (poza tym Autor dzieli się z nami zabawnymi obserwacjami na temat współczesności) oraz trafna ocena zagrożeń, które niesie ze sobą przedstawiony w tekście gadżet. Zagrożeń, ale i… możliwości. Tak, najbardziej zdumiewające jest to, że w całej tej apokalipsie Autor znalazł jakąś szansę dla ludzkości. Nie dla Ziemi, ale dla nas. I nie jest to prosta konkluzja typu: „Jak prawie wszyscy umrzemy, to się reszta w końcu przebudzi!”. Brawo. Aha, głównego bohatera polubiłem.
3. Roland Hensoldt, Bóg zabawek (numer 7) – ktoś mógłby powiedzieć, że to Toy Story dla dorosłych – albo Toy Story z perspektywy zabawek Sida. Ten ktoś nie pomyliłby się bardzo, ale jednak dokonałby dużego uproszczenia, bo Bóg zabawek wypchany jest również innymi przemyśleniami, ideami, konceptami. Czego tu nie ma? Zaczyna się od pytania o to, jak zabawki próbowałyby wyjaśnić swoje istnienie, gdyby naprawdę żyły (odpowiedź: próbowałyby wyjaśnić rzeczywistość za pomocą religii), a potem utwór staje się coraz bardziej uniwersalny. Sens bytowania na Ziemi, przemijanie, zmiana czasów i obyczajowości, a w finale bardziej społeczno-ekonomiczna refleksja dotycząca nie tylko przemysłu zabawkarskiego, ale w ogóle wielkich korporacji. Cud i miód. Dinozaur to mój heros. Bóg zabawek w moim rankingu miał duże szanse znaleźć się na pierwszym miejscu, ale w tym momencie było już bardzo trudno dokonać wyboru, więc musiałem chwytać się wszystkiego. W Bogu dwa opisy są troszkę niejasne i co najmniej raz powtarzają się pewne informacje (Dinozaur komuś coś wyjaśnia na początku akapitu, a chwilę później znowu wyjaśnia mu to samo). Są to małe przeoczenia Autora, które nie wpływają jakoś mocno na mój odbiór treści, ale ułatwiają mi nieco decyzję dotyczącą pierwszej trójki. Tak więc – Bóg zabawek otrzymuje brąz.
2. Krzysztof Jurewicz, Polityk doskonały (numer 3) – zaczyna się niepozornie, jakby miała to być lekka komedyjka, satyra na scenę polityczną (nie tylko polską, ale politykę w ogóle). Potem rozpętuje się burza i zostajemy wrzuceni w cyberpunkową dystopię pełną gębą. Wydaje mi się zresztą, że to opowiadanie nieźle uzupełnia się z Czym właściwie jest życie, Krzysiek? Przemka Czumy – tam mieliśmy dystopijny cyberpunk w skali mikro, tu: w makro. Krzysztof Jurewicz zadaje pytanie nie tylko o to, jak będzie wyglądała polityka – czy świat w ogóle – w przyszłości, ale także o to, w jaki sposób rozwój sztucznej inteligencji może wpłynąć na proces wyborczy. I co dla nas będzie oznaczać rozwój SI – czy w pewnym momencie będą na tyle samoświadome, by zasadnym było rozważenie przyznania im praw obywatelskich? Na pozór puenta jest pełna nadziei i wytoczone argumenty sensowne, wizja przyszłości świetlana, ale zaraz Autor wywraca wszystko do góry nogami, by uświadomić nam, że nawet jeśli coś fajnie wygląda na powierzchni, to nie wiadomo, co się dzieje za kulisami. I że ten, który nam coś obiecuje, może przecież kłamać albo zmienić zdanie później. Z tych też powodów opowiadanie – mimo że nie jest horrorem – w finale wywołało u mnie uczucie niepokoju i zmusiło do refleksji dotyczącej przyszłości demokracji. Zresztą pod płaszczem opowieści sf mamy tu satyrę na ten system i podkreślenie dawanych nam przez niego możliwości, ale też – uświadomienie niesionych przez niego zagrożeń. Zagrożeń, które w rozwijającym się społeczeństwie, coraz bardziej nowoczesnym i zależnym od technologii, będą chyba coraz bardziej wyraźniejsze i coraz większe.
1. Jerzy Bogusławski, Ecce xenos (numer 11) – mój absolutny faworyt. Mocarne science fiction osadzone w tak dalekiej przyszłości, że w sumie nie ma już ludzi jako takich… albo może raczej nie do końca. Niemniej nie mogę się za bardzo rozpisywać, bo byłyby spoilery. W każdym razie opowiadanie stawia pytania o człowieczeństwo i o to, co sprawia, że człowiek człowiekiem jest. I stara się pokazać, jak do tego problemu możemy podchodzić w dalekiej przyszłości. Do tego wszystkiego jeszcze obcy i fascynujący świat przedstawiony (dobrze dozowany czytelnikowi – informacje są podawane w małych porcjach i każdy sam musi sobie kropki połączyć). Nawet postacie, choć różne od nas, wzbudzają sympatię. A i fabuła nie zawodzi. Wręcz przeciwnie – nie wszystko jest takim, jakim się wydaje na początku, bohaterowie mają swoje cele, które niekoniecznie korespondują z dążeniami pozostałych. Wisienka na torcie – narracja niejako dostosowuje się do świata przedstawionego i tego w jaki sposób nasz heros postrzega rzeczywistość. Wszystko tu gra, wszystko ma sens, swoje miejsce, żaden element nie jest w tym opowiadaniu niepotrzebny. No, może ewentualnie żart ze spamowaniem muzyki jakoś mi nie pasował… Ale tam. Nieważne. Ecce xenos – jesteś mym faworytem, moim ulubionym tekstem spośród 150 opublikowanych w 19 numerach „Białego Kruka” w ciągu 5 lat.
Don Pedro de la Vega z Krainy Borostworów