Lot błyskawiczny przez „Piekło Kosmosu” Artura Tojzy

„Piekło Kosmosu” Artura Tojzy to powieść inspirowana przede wszystkim grami komputerowymi, nie siląca się na stawianie filozoficznych pytań o naturę wszechświata czy człowieka – to w zasadzie stwierdza sam autor w przedmowie. Czy to źle? Skądże. Nie każda opowieść musi zostawiać po sobie trudne pytania skłaniające nas do intelektualnych rozmyślań, za to każda powinna dostarczyć rozrywki. I „Piekło kosmosu” dostarcza jej hurtowo!

Akcja powieści opiera się na konflikcie Galaktycznej Federacji pięciu głównych kosmicznych ras z nieznanym wrogiem bezlitośnie atakującym planety do niej należące oraz instalacje w kosmosie. Napastnicy posiadają przeważającą siłę ognia oraz technologię uniemożliwiającą ich wykrycie zanim jest za późno na odwet lub ucieczkę. Jedna po drugiej padają kolejne placówki i stacje kosmiczne. Galaktyczna Federacja, targana politycznymi problemami ras członkowskich, desperacko szuka sposobu na zrozumienie taktyki agresorów zdającej się polegać na atakowaniu przypadkowo wybranych celów.

Po serii ataków poznajemy załogę statku „Dark Hurricane”. Ekipa trzymająca się razem, ale jednak kąsająca się od czasu do czasu jak rodzeństwo, to porządny miszmasz zarówno ras, jak i osobowości, od jaszczurowatego obcego, przez cyborga po… to odkryjcie sami. To oni, pod wodzą Alana Drake’a, zostają obarczeni misją wykrycia wroga i zebrania informacji na jego temat. „Dark Hurricane” nie jest jednak typową dla swej klasy jednostką i posiada trochę nie do końca legalnych modyfikacji oraz usprawnień. Tylko cudem załoga przeżywa misję, dostarczając cennej wiedzy, lecz w efekcie statek jest w opłakanym stanie i musi przejść gruntowny remont. Jednakże z racji odległości i nadwerężonych silników zmuszeni są prosić o pomoc Gamblera – przywódcę piratów dowodzącego „Szkarłatną Armadą”, flotą tak liczną i silną, że sama Federacja nie rzuca mu wyzwania.

W zasadzie tak rozpoczęta historia wystarczyłaby na rozwinięcie do całej książki, jeśli umiejetnie ją poprowadzić. Ale myliłby się ten, kto by pomyślał, że to już wszystko. O nie, moi drodzy, to dopiero początek, a autor nawet się jeszcze nie rozgrzał. Szybko wpadamy na jedną tajemnicę za drugą, wątki zaczynają mnożyć się tak, że chwilami trudno za nimi nadążyć, i przyznam szczerze, że w pewnym momencie spodziewałem się, że Tojza nie zdoła wszystkiego ze sobą połączyć. Jakże przyjemnie się zawiodłem! Zagadki są powoli odkrywane, łącząc się ze sobą w sposób zaskakujący, gdy do gry włączają się zupełnie nieoczekiwani gracze. Powiedzieć więcej o samej fabule oznaczałoby otrzeć się o spojler, więc na tym poprzestanę.

Artur Tojza pisał swą powieść przez ponad dekadę, początkowo serializując ją na portalach gamingowych, aż w końcu złożył całość i wydał własnym sumptem. Moi drodzy, ten selfpub pokazuje, jak powinno się to robić. Przede wszystkim styl autora jest dobry, pełen ciętego humoru, a bohaterowie są wyraziści, choć początkowo jest ich zbyt wielu i trzeba nieco czasu, by ich zapamiętać. Wynika to jednak z mnogości wątków oraz pędzącej akcji. „Piekło Kosmosu” zabiera nas bowiem w podróż z prędkością nadświetlną i nie zwalnia ani na chwilę. I to w zasadzie jest jedna z niewielkich wad powieści. Chwilami chciałoby się zwolnić, zastanowić nad ogromem zdarzeń, wczuć nieco spokojniej w przeżycia bohaterów czy konkluzje polityków postawionych w obliczu nowych faktów. Nie psuje to jednak wcale rozrywki. Po prostu musimy przywyczaić się do jazdy bez trzymanki, a podróż – zapewniam – jest satysfakcjonująca. Szczególnie kiedy autor w końcowej części powieści dorzuca nam nagle elementy rodem z mitologii, wyjaśniające część tajemnic i wątków, mimo to pozostawiając nas także z niedosytem. Pewne jest, że z ciekawością sięgnę po część drugą planowanej trylogii i jeśli Artur Tojza poprowadzi dalej historię w takim stylu, w jakim jest jej pierwsza część, to – panie i panowie – mamy nowego, bardzo zdolnego twórcę na rynku SF, o którym z pewnością jeszcze nieraz usłyszymy. Polecam „Piekło kosmosu” każdemu, kto lubi walki w kosmosie i szybką akcję z dużą dozą humoru.

Karol Ligecki