Dwa spojrzenia na „Trupokupców” – czyli recenzja książki Magdaleny Świerczek-Gryboś

Bywa czasem tak, że kilka osób chce wypowiedzieć się o jednej książce. W naszej redakcji również. Jednak to dobrze, bowiem każde z nas różnie analizuje książki oraz porusza się w innej skali ocen. Tym razem „Trupokupców” na warsztat wzięły dwie osoby, dwa różne spojrzenia. Czy im spodobała się lektura? Przeczytajcie sami.

fot. Małgorzata Gwara

Małgorzata Gwara:

Ostatnio na warsztacie mam pełno książek utrzymanych w konwencji postapokalipsy. Po znakomitej i dającej do myślenia „Opowieści Podręcznej” i następujących po niej „Testamentach” sięgnęłam po intrygującą „Księgę bezimiennej akuszerki”, a dziś domknęłam wreszcie „Trupokupców” Magdaleny Świerczek-Gryboś. Nieco Wam o tej ostatniej opowiem. Przenieśmy się na południe Polski, do wioski Stare Olchy i poznajmy jej Króla…

Akcja krótkiej powieści dzieje się w niedalekiej przyszłości w świecie zniszczonym wskutek tajemniczej Implozji. Ludzkość kryje się w zamkniętych, niechętnych obcym enklawach, gdzie prawa bardzo często dyktują pradawne bóstwa związane z danym terenem. Wieś Stare Olchy położona jest tuż obok ogromnego, zmienionego przez katastrofę lasu. Mieszkańcy za pośrednictwem tajemniczego trupokupca płacą istocie mieszkającej pośród drzew, a w zamian żywią się tym, co z lasu wyjdzie. Czasem jest to otępiały, pozbawiony podstawowych instynktów bażant, czasem mieszkańcy uraczeni zostają soczystymi owocami. Tylko nie za wiele. Wszystko ma swoją cenę. Jeśli ktoś zje, ktoś inny będzie głodował.

W Starych Olchach w drewnianym domu mieszka omijana przez miejscowych Magda. Dziewczyna twierdzi, że w wiosce ma swoje korzenie, jednak reszta postrzega ją jako obcą. Przecież się tu nie wychowywała, jedynie niedawno się sprowadziła i już próbuje za swoją uchodzić. Chłodny kontakt złapie dopiero z niechętną jej Polą, później zaś z resztą współmieszkańców dziewczyny oraz trupokupcem Maciejem.

Kiedy jednak nad wioską zawisa niebezpieczeństwo w postaci juchochłepców, niepokojeni snami i wizjami bohaterowie sprzymierzają się ze starymi bóstwami.

Jeśli mam być szczera, ciężko mi jednoznacznie ocenić tę powieść. Jako zamknięta całość pozostawia po sobie ogromne uczucie niedosytu – tak wiele elementów prosi się o rozbudowanie. Przyzwyczaiłam się do nieco innego wprowadzania w świat wykreowany przez autora. Nie wymagam map i przydługich wyjaśnień, ale chciałabym od samych bohaterów usłyszeć znacznie więcej o tym, jak postrzegają nową rzeczywistość, co utracili. Mimo że czasami takie wstawki otrzymywałam, w większości urywały się one gdzieś w próżni. Owszem, lubię półsłówka i niedopowiedzenia, ale w „Trupokupcach” tej niewyjaśnionej materii jest według mnie zbyt wiele.

Z ogromną chęcią zapoznałabym się z wyraźniej zarysowanymi bohaterami – ich myślami, namiętnościami. Nie ukrywam, że chciałam zobaczyć opis rozpaczy lub rozczarowania rodziny Zięby, który się powiesił w lesie i za swoje ciało wykupił od Króla nieco żywności dla wnuków, a ową zjadł ktoś inny. Taki mój sadyzm.

Oczekiwałam także, jakie skutki przyniesie rzut kośćmi, jakie Pola otrzymała od trupokupca i wiem, że rozwiązanie wyszło bardziej symboliczne, ale jestem z tych, którym jak wspomnisz, że strzelba wisi nad kominkiem, to czekają na huk wystrzału. Tu tego huku jednak zabrakło. Miałam nadzieję na gusła i wróżby jak w „Trzynastym wojowniku”, ale nie złożyło się.

Skoro już gderam, brakowało mi jeszcze przypisów do piosenek umieszczonych w tekście. Nie jako playlista, jak zostało to rozwiązane na końcu, tylko tuż pod. Lub jakiekolwiek odnośniki z informacją, że z tyłu czytelnik coś znajdzie.

Nie chcę jednak wyjść na kompletną zrzędę. Powyżej napisałam zresztą, że mam mieszane uczucia co do tej książki – zatem chyba najwyższy czas podzielić się tym, co mnie urzekło. Po pierwsze mroczny klimat świata po apokalipsie. Coraz częściej łapię się na wielbieniu postapo, a takiego nietypowego w wiejskim klimacie jeszcze nie uświadczyłam. Zazwyczaj było to łażenie do Zony po artefakty lub droga przez zrujnowany kraj w poszukiwaniu sobie podobnych lub unikanie takowych. Tu natomiast większość dzieje się na konkretnym terenie. Owszem, pojawia się motyw podróży przez zniszczone państwo, jednak w większości czytelnik śledzi akcję dziejącą się na terenie Starych Olch i okolic. Przy popularnym nurcie urban czas na miłą przeciwwagę w klimatach rural, czyli fantastyki z akcją na wsi. Mimo uwielbianego przeze mnie cyklu „Wilcza dolina” Marty Krajewskiej, czy ultrapopularnego Jakuba Wędrowycza, ta nisza nadal nie została zapełniona i można się w niej doskonale odnaleźć.

Ciekawym jawi się również nawiązanie do wiersza „Król Olch” Goethego – czytelnik dostaje kilka strof na początku książki, a potem echa tego romantycznego tekstu przewijają się w tekście. Podejrzewam, że większość z Was o ojcu wiozącym majaczącego syna czytała w czasach licealnych, jednak odświeżenie sobie tego wiersza przed lekturą „Trupokupców” byłoby bardzo dobrym pomysłem.

Mimo oszczędności w formie i ogólnej surowości opisów, autorka potrafi skreślić sugestywne i mroczne obrazy, które w mojej wyobraźni tworzyły coś naprawdę pięknego i wzbudzającego dreszcze, jak dzieła Beksińskiego. Szczególnie opis przepływającej przez Warszawę Wisły sprawił, że w drodze do pracy nie widzę już tej samej rzeki, co poprzednio.

Trupokupcy”, mimo swej objętości, z pewnością nie należą do tak zwanego „literackiego fast-foodu”, czyli literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej do poczytania w komunikacji miejskiej, czy w sytuacjach, gdy trzeba się co rusz od lektury odrywać. Dlatego chyba dokończenie jej zajęło mi tak dużo czasu – bo niby z doskoku mogłam się za nią wziąć w tramwaju, czy między domowymi obowiązkami, ale obrazy ulatywały zbyt szybko. Ta surowa, choć wzbogacona oryginalnymi pomysłami autorki książka wymaga od czytelnika uwagi, dociekania, wczytania i poszukiwania tego, co kryje się między przysłowiowymi wierszami.

fot. Małgorzata Gwara

Janina Marta Zabielska:

Świat zmierza ku końcowi, coraz bardziej zaczynam w to wierzyć, zwłaszcza patrząc na to, co się dzieje z klimatem, epidemiami etc. Do podobnych wniosków dochodzą także pisarze, właściwie pisarki, bo akurat w tej materii czytałam książki pisane przez kobiety. O ile w cyklu Pauliny Hendel po końcu świata nie jest tak źle, o tyle Magdalena Świerczek- Gryboś funduje nam bardzo posępną wizję świata, który nastąpi po tym, który znamy. Co będzie, kiedy już opadnie pył po apokalipsie?

Trupokupcy”, to książka, która zaczyna się bez żadnego wprowadzenia, bez wyjaśnienia, od razu akcja. Trochę mi to przeszkadzało, bo poczułam się, jakbym zaczęła czytać od drugiego tomu. Rozpoczynamy lekturę od wskoczenia na głęboką wodę – trzeba się samemu domyślać, kto jest kim, autorka nam nie podpowiada.

Świat po „końcu świata” wygląda źle. Wszystko się rozpadło albo trzyma się chyba siłą przyzwyczajenia. I nie chodzi tu tylko o budynki, rozpadły się ludzkie więzi, przestało działać prawo, a moralność, hmm też zaczęła być definiowana zupełnie inaczej.

Ci, którzy przetrwali, zaczynają na nowo organizować swój świat. Pojawiają się przedziwne sojusze z istotami, których wcześniej nie było. Albo raczej z tymi, którzy zawsze byli tuż za granicą percepcji. Poznajemy na nowo stworzenia zapomniane, które zniknęły z horyzontu, kiedy wszyscy się „ucywilizowali”. Znane stworzenia w nowych wydaniach – juchochłepcy Hatifnaty, Marsjanie, Zgredki, dość ekscentryczne towarzystwo. Do tego Obudzeni, stare bogi, nowe bogi i oczywiście tytułowi trupokupcy.

Trupokupcy pojawiają się w miasteczkach po to, aby wziąć należny im, no właśnie co? Nie wiem do końca jak to nazwać, najbliższe będzie chyba słowo haracz. Brak mi wyjaśnienia skąd się biorą trupokupcy, nie wiem też, kim tak naprawdę są. Jednak dzięki nim ludzie radzą sobie z czającymi się na nich siłami, których nie rozumieją.

Klimat książki jest dość mroczny, gęsty, bardzo smutny, wręcz ponury. Autorka dobrze operuje słowem, ale nie rozpieszcza rozbudowanymi opisami postaci czy sytuacji. Wszechobecny lęk i poczucie zawieszenia sprawiają, że niestety atmosfera udziela się czytelnikowi.

Książka jest nieco chaotyczna, kilka razy gubiłam wątek, zwłaszcza kiedy ktoś nagle zaczynał mówić gwarą. Trochę zbyt wiele postaci, jak na tak niewielką objętościowo książkę. Czasem wręcz wydawało mi się, że autorka ma pomysł na coś dużo większego, ale musiała się zmieścić w tych nieco ponad 200 stronach.

Trudno „Trupokupców” zakwalifikować jednoznacznie do jakiejś jednej kategorii. Na okładce czytamy, że jest to miks postapo i retrofuturo uzupełnionego o słowiańskie wierzenia. Sporo przymiotników jak na jedną książkę.

Innowacyjnym dodatkiem jest wplatanie w treść piosenek swoista play lista towarzysząca „Trupokupcom”. Co prawdę trochę mnie to rozpraszało, bo kilka razy zaczynałam sobie nucić pod nosem i gubiłam wątek.

Jako bonus wraz z książką dostałam opowiadanie dziejące się także w świecie „Trupokupców”. Tu pojawia się trupokupczyni Malwina, postaci są inne, ale świat ten sam. To Równie mroczne i smutne. Warte przeczytania jako dodatkowe spojrzenie na poznane w „Trupokupcach” realia.

Trupokupcy” spodobają się z pewnością każdemu, kto szuka czegoś oryginalnego. Temat apokalipsy jest dość mocno wyeksploatowany, ale Świerczek-Gryboś patrzy nań z bardzo ciekawej perspektywy.