Alieneczka – o nieco wywróconej baśni słów kilka

Mogłabym zaryzykować stwierdzeniem, że wszyscy wychowaliśmy się na baśniach Hansa Christiana Andersena. Są one czytane w przedszkolach i szkołach oraz domowym zaciszu. Czytają rodzice, czytają dzieci. Echa tych tekstów bowiem przez lata wrosły w zbiorową świadomość nad wyraz mocno: wykreowane postacie pojawiają się w licznych adaptacjach i wciąż inspirują. Doskonale pamiętam szok, jaki towarzyszył mi przy odkryciu, co rzeczywiście wydarzyło się z Małą Syrenką i jak dalekie jest to od idyllicznej Disneyowskiej wizji (z racji, że boję się aktorskich interpretacji słynnych animacji, raczej nie sięgnę po nową Arielkę, ale to temat na kiedy indziej), a gdy podrosłam, rozbawiła mnie pewna rudowłosa niemowa w opowiadaniu Sapkowskiego.

Baśnie tkwią w nas. Rosną i ewoluują, szukają nowego języka, by ponownie zabrzmieć – nieraz postmodernistycznie i nowatorsko. Wykręcone, przetworzone, przeczołgane przez szeroki bagaż doświadczeń i nawiązań intertekstualnych. Wyrażają nas.

Pozwólcie zatem, że opowiem Wam o pewnej bohaterce, którą spotkaliście nieraz, ale nie spodziewacie się zapewne, że ujrzycie ją w takiej odsłonie.

Założę się, że nie muszę Wam przywoływać baśni o Calineczce. Doskonale znacie historię o starszej kobiecie pragnącej dziecka i o magicznym ziarenku od wiedźmy, z którego wyrósł piękny kwiat, gdzie kryła się malutka dziewczynka. Baśniowa Calineczka jednak nie ma zbyt wielkiego wpływu na swoje życie – co rusz porywana jest przez zwierzęta, celem choćby zeswatania z synem lub przyjacielem porywacza. Ucieczka w sporej części przypadków sprawia, że dziewczynka ląduje w kolejnych tarapatach i znowu ucieka, aż wreszcie trafia do wróżek/ elfów. Nie wiem, jakoś ta konkretna historia do mnie nie trafiała.

Wyobraźcie sobie jednak, że starsza kobieta nie poszła do wiedźmy, a na wyprzedaż do marketu ogrodniczo-budowlanego. Czy w celu powiększenia rodziny? Chyba nie, choć ręki uciąć sobie nie dam.

Tam zakochana w różu matrona zakupiła woreczek nasion kwiatów mających kwitnąć w pięknym, pudrowym kolorze. Sielanka, prawda? No niekoniecznie. Z jednego nasionka, tego świecącego radioaktywną zielenią (czego cierpiąca na chorobę oczu pani starsza nie zauważyła), wyrósł bowiem kwiatek, w którym narodziła się zielona dziewczynka. Taka nie do końca typowa. Rozczarowana, wkurzona, zdegustowana wszechogarniającym różem, sztucznymi rzęsami (strasznie ograniczają widoczność), perukami i sukienkami, w których wygląda jak zielona lalka Barbie skrzyżowana z Grumpy Cat i stereotypowym przybyszem z innej planety. Królewna Fiona (głosem Lorda Farquada ze „Shreka”), mimo upływu dwóch lat w świecie Barbie, nie jest w stanie wpasować się w zastaną sytuację i postanawia uciec. Widocznie nie trafia do niej filozofia „life in plastic is fantastic” z teledysku AQUY.

A że jest to bardzo zdeterminowana bohaterka, momentalnie wprowadza plan w życie. I ponosi pełen pakiet konsekwencji swych wyborów.

Wiemy zatem, że Alieneczka (takie miano przybrała bohaterka, gdy zerwała z przeszłością i rozpoczęła nowe życie), podobnie jak Calineczka, narodziła się z kwiatu, jednak w przeciwieństwie do baśniowego pierwowzoru, postępuje świadomie, choć wciąż próbuje odnaleźć siebie. Ryzykuje, wychodzi przed szereg, próbuje pomagać napotkanym zwierzętom, mimo że one nie zawsze grają fair.

Nie wiadomo, czy bohaterka jest wróżką, ufoludkiem, czy innym mutantem (kwas w żyłach robi swoje). Sama poszukuje poklasku u innych i pragnie, by pojawił się jakiś mistrz, który mądrymi słowami wskaże jej przeznaczenie. Wiecie, jak jakiś sensei, czy inny mistrz powtarzający, że z wielką siłą idzie wielka odpowiedzialność. Coś a’la „Karate kid” lub jakiś Marvel.

I szuka własnego miejsca, gdzie wreszcie nie będzie musiała udawać kogoś, kim nie jest. Gdzie będzie mogła nosić się jak przedstawicielka subkultury metalowej lub punkowej. Lub jak Neo z „Matrixa” (mimo że ten płaszcz jednak praktyczny nie jest).

„Alieneczka” to będący efektem współpracy Małgorzaty i Magdaleny Lewandowskich komiks wydany przez wydawnictwo Comics Factory. Drugim albumem duetu są „Opowieści Starych Bogów i inne historie”.

Małgorzatę możecie kojarzyć z licznych ilustracji pojawiających się w wielu publikach fanowskich („Szortal”, „Magazyn Biały Kruk”, „Magazyn Histeria”), słowiańskim magazynie „Gniazdo”, „Nowej Fantastyce” oraz książkach – choćby grafiki okładkowe cyklu „Witia”. Poza tym utalentowana graficzka publikuje również własne teksty.

Odpowiadająca za scenariusz Magdalena ma za sobą liczne publikacje w „Szortalu”, na forum „Nowej Fantastyki” oraz dwa tomy cyklu „Witia” – „Drzewo wspomnień” oraz „Żmije” (wydawnictwo Genius Creations).

Całość historii zamknęła się w 64 stronach zeszytu opublikowanego w pełnym kolorze. Dobierane przez graficzkę barwy oraz dość prosta kreska mogą sprawiać mylne wrażenie, że to komiks wyłącznie dla dzieci, ale nic bardziej mylnego. Nawet starszy czytelnik będzie się świetnie w trakcie lektury bawił.

Przetwarzanie baśni się sprzedaje, można to chociażby stwierdzić na podstawie „Shreka”. Postmodernistyczne ujęcie i swobodna zabawa konwencją porwała tłumy i zapewniła temu tytułowi międzynarodową rozpoznawalność. Czy stanie się tak także z uniwersum Alieneczki? Nie wiem, ale szczerze życzę autorkom sukcesu, ponieważ stworzyły opowieść lekką i zabawną, lecz nie pozbawioną pazura. Warto dać „Alieneczce” szansę.

Małgorzata Gwara