Świat nauki kontra smoki – recenzja książki „Granty i smoki” Łukasza Kucharczyka

Są momenty, w których w nawale poważnych i epickich powieści lub opowiadań mających przekazać nam ważne przesłanie autora szukamy czegoś innego. Bo ile można czytać o wysokich stawkach, ratowaniu wszechświata i okolic? Czasem człowiek ma po prostu ochotę przeczytać coś lekkiego i przyjemnego, ale niebędącego zwykłym czytadłem. Coś z humorem. I tutaj wchodzą, całe na biało, Granty i smoki Łukasza Kucharczyka wydane przez Pewne Wydawnictwo.

Ta co prawda cieniutka książeczka zawiera w sobie sześć ociekających wielowarstwowym humorem opowiadań. Główne postacie już na samym początku są satyrą bohatera i jego giermka lub słynnego duetu Don Kichota i Sancho Pansy. Cilgeran jest doktorantem Uniwersytetu Wielkobohaterskiego imienia Kelta Niezwyciężonego, a jego towarzysz to niziołek Rotry Pragmaticbuck. Obaj stanowią typowe osobowości akademickie – Cilgeran, ze swą wątłą posturą i uwielbieniem do badań, jest sympatycznym, często wykorzystywanym, pracownikiem naukowym, który marzy, by po obronie pracy zostać na uniwersytecie. Z kolei Rotry, który pomaga naszemu dzielnemu doktorantowi… Cóż. Robi to tylko dlatego, że musi odrobić nieobecność na dyżurach. Typowy student-leser (nie obrażając osób, które studiują z pasji), który chce po prostu zaliczyć przedmiot, dostać papier i zniknąć w oddali. Dzięki temu, że postacie są żywcem wyjęte z uczelni, to postawienie ich w sytuacjach, gdzie nauka powinna być ostatnim wyborem, jest świetnym posunięciem.

Wspomniana wielowarstwowość humoru, o której pisałem wcześniej, jest ważna. W zręczny bowiem sposób autor bawi się różnymi gatunkami z kręgu fantastyki i nie tylko, bo często wychodzi poza jej granice. W jednym opowiadaniu spotykamy elementy baśni, w innym horroru, by zaraz potem udać się do kręgów historii rodem z wuxia. I mimo skoków gatunkowych całość świata przedstawionego w opowiadaniach nie traci spójności i zachowuje swój logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. To pierwsza warstwa, przy której widać, że Łukasz Kucharczyk bardzo dobrze się bawił.

Kolejną warstwą jest zabawa ze znanymi motywami z literatury i popkultury. Pokazuje to znajomość mediów i oczytanie autora. Czytając kolejne opowiadania i widząc, jakie znane z popkultury przeciwności losu muszą pokonać Cilgeran i Rotry, usta wręcz same układają się do uśmiechu.

Ostatnia warstwa, która najbardziej mi się spodobała, to satyra polskiego szkolnictwa wyższego i życia akademickiego. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale wszelkie aluzje do rzeczywistości uniwersyteckiej są napisane zarówno z pomysłem, jak i z przytykiem do prawdziwych sytuacji, które mogą spotkać studentów, kadrę dydaktyczną oraz naukową. Najlepszym zaś przykładem jest dwóch Recenzentów, którzy w tytułowym opowiadaniu Granty i smoki, snują się niczym zjawy lub Nazgûle za dwójką bohaterów i komentują ich poczynania. Np. metodologię badawczą czy podejście do źródeł. Jako były doktorant parę razy parsknąłem śmiechem przy scenach, w których owi mroczni recenzenci występowali.

Z czystym sumieniem mogę polecić każdemu Granty i smoki. Całość jest napisana lekkim i żywym językiem, dzięki któremu czytelnik pochłania opowiadanie jedno za drugim. Wielką zaletą tej publikacji jest również fakt, że na polskim rynku wydawniczym nie ma podobnych pozycji. A jeśli dodatkowo jesteście fanami Terry’ego Pratchetta lub po prostu szukacie czegoś lekkiego i z humorem, to Granty i smoki Łukasza Kucharczyka na pewno się wam spodobają. A nawet więcej. Jest to książka, którą trzeba się dzielić ze wszystkimi, bo zasługuje na rozgłos swą nietuzinkowością.

Grzegorz Czapski