Gdy odejdą bogowie – recenzja „Świata bez świtu”
Wyobraźcie sobie, że żyjecie w świecie, gdzie bogowie schodzą między ludzi. Razem piją, czasem uderzają w konkury do pięknych i nadobnych panien, czasem jak rasowy Zeus muszą ulżyć potrzebom, ale jednak zapewniają światu porządek i wszystko toczy się swoim torem. Lepiej lub gorzej, ale idzie przywyknąć. Są także Naukturowie, mroczne bóstwa, kojarzące się raczej z mniej przyjemną częścią egzystencji. Ot, wampiry, demony i inne „złe dżedaj”.
W pewnym jednak momencie, już po bitwie ze stworami ciemności, owi „jaśni” bogowie stwierdzają, że w sumie to ludzie są dwulicowi, więc zbierają śmietankę spośród przedstawicieli naszej rasy, po czym pakują się na Dworce Wszechojców i tych, których pozostawili celowo: biedotę, prostytutki, złoczyńców i innych ze społecznych dolin; nie pytali, czy chcą coś z popularnej kosmetycznej firmy. Wszyscy (no, prawie wszyscy, bowiem ostał się jeden bożek ze słabością do alkoholu i wspomniani pominięci) udali się na wielką ucztę do lokacji bliżej nieokreślonej, coś na kształt wielkiej imprezy z Walhalli. Natomiast ci, którzy zostali, zapragnęli do uprzywilejowanych dołączyć i postanowili wykazać nieco bardziej kreatywne rozwiązania niż nawoływanie w stylu „poprzedni ustroju, wróć!”. W ostałych świątyniach kapłani (z pewnych powodów nie zabrani przez bogów) postanowili rozpocząć składać ofiary z młodzieży. Zaczepka w stronę bóstw na zasadzie rosyjskiej ruletki, tylko że grają akolici. O ile wyciągną odpowiedni kamyk, przeżyją, a jeśli nie… cóż. I tak już dwie dekady, tyle że nadal bez skutku. Bogowie nie powrócili i nie zabrali ze sobą reszty ludności.
Poznajcie zatem Ikę, młodą kobietę, która obserwuje, jak jej przyjaciel ze świątyni zostaje właśnie poświęcony w ofierze. Kapłani mężczyźnie odebrali wiele – imię, język, a za chwilę odbiorą życie, zupełnie na nic. Sprytna Ika ucieka ze świątyni i napotkanemu najemnikowi Wikowi tłumaczy, że jest porwaną przedstawicielką bogatego rodu i z tej okazji za eskortę do domu rodzinnego obiecuje ogromną gratyfikację. Tymczasem za dziewczyną rusza pościg ze świątyni. Nie zdaje sobie ona bowiem sprawy, że wobec niej kapłani powzięli pewne plany.
„Świat bez świtu” to debiutancka powieść Radomiła Darmiły, autora publikującego opowiadania na łamach „Nowej Fantastyki”, czy „Esensji”. Czytelnik zostaje zabrany do świata po swoistym końcu ustalonego wcześniej porządku, gdy symboliczne zło dostało już po uszach i bohaterowie nie muszą zbierać drużyny, by wielkiemu niedobremu nakopać. Przyznam się szczerze, że teoretycznie taki scenariusz z najczęściej przypadkowym i słabym głównym bohaterem ratującym świat (czy też przesadzonymi w drugą stronę Mary Sue i Garry Stu’e) jest moim guilty pleasure w grach, ale w książkach mnie męczy. Postacie u Darmiły takie nie są. Już na samym początku każde z nich ma swój atrybut – czy to siłę (nie zawsze przydatną, o ile idzie w parze z umiłowaniem urbexu i spożywaniem piwnicznych trunków), czy spryt (i upierdliwy wewnętrzny głos), czy boskość (nawet jeśli niezbyt przydatną). Po powierzchni ziemi, zniszczonej przez tytułowy brak świtu, chodzą przeróżne indywidua, przedstawiciele ludzi i stworzeń magicznych. Każdy z nich skrywa swoje sekrety i nie zawsze odkrywa przed bohaterami wszystkie karty.
Autor na kartach powieści stworzył naprawdę ciekawe uniwersum pełne nawiązań do popularnych tekstów kultury. Bystre oko czytelnika z pewnością wychwyci smaczki mogące skojarzyć się choćby z „Wiedźminem”, czy „Władcą Pierścieni” – wolę jednak nie zdradzać, jakie to są i pozostawić Wam radosną eksplorację świata, który – choć brutalny – z pewnością wywoła w trakcie lektury uśmiech na twarzy. Darmiła pisze niby prostym językiem i nie zagłębia się zbytnio w opisy bohaterów i otoczenia, ale używane przez niego sformułowania po prostu robią świetną robotę. Aż chłop kilka razy przychodził sprawdzić, czy w trakcie czytania się czegoś nie nawąchałam, bo chichotałam jak szalona.
Żałuję jedynie, że „Świat bez świtu” jest kompozycją zamkniętą i po przeczytaniu tej książki nie spodziewam się kontynuacji osadzonej w uniwersum. Może jednak pewnego dnia przyjdzie zaskoczenie, za co już zaczynam trzymać kciuki. Was tymczasem zachęcam do lektury – jeśli czujecie się zmęczeni szablonowym fantasy i szukacie urozmaicenia, z pewnością nie będziecie zawiedzeni.
Małgorzata Gwara