Ahoj szczury lądowe! – recenzja książki „Ametyst” Cezarego Czyżewskiego
Jeśli człowiek nie wie, do jakiego zmierza portu, żaden wiatr nie jest dla niego pomyślny
Seneka Starszy – 39r. p.n.e
Południowym księstwem wstrząsa wieść o zamordowaniu księcia Gonzy de Veresa. Główną podejrzaną staje się żona księcia, którą poślubił kilka dni wcześniej. Niestety, księżna znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Wraz z nią znikają również książęce dzieci z pierwszego małżeństwa, stanowiące gwarant pokoju ,jako następca tronu.
W tym samym czasie do portu zawija szkuner o wdzięcznej nazwie „Ametyst”, pod dowództwem kapitana Hadiego Arfara. Upadająca finansowo załoga szuka wsparcia po tym, jak zostali oszukani kupując trefne zboże. Ratunek przychodzi niespodziewanie, gdy Hadi zostaje poproszony o przewiezienie w bezpieczne miejsce książęcych potomków, by uniknęły manipulacji że strony innych. Wiąże się to z wieloma przeciwnościami losu, którym musi stawić czoła załoga „Ametystu”. Ale od czego ma się czarownika wiatru?
Czytając „Ametyst. Książęca krew”, ma się wrażenie, że obcujemy z jedną z baśni 1000 i jednej nocy. Jest magia, piękne kobiety, malownicze krajobrazy, dzielni żeglarze i morskie upiory. Brzmi zachęcająco, nieprawdaż?
Bohaterów jest w sumie kilku, i szczerze mówiąc, chciałoby się kibicować każdemu z nich. O ile księciu Gonzie już nie pokibicujemy, o tyle jego młodej żonie możemy z powodzeniem. Uległa kochanka, spełniająca chore zapędy swego męża, bezbronna niewiasta płacząca z bezsilności i strachu, czy próżna księżna, która nie umiała docenić uśmiechu losu? Na szczęście żadnego z tych określeń, nie użyjemy w odniesieniu do Thary Sandoter, najmłodszej córki Jorhego Dwa Topory. Ale przecież tak miało być. Tak było jej pisane. Wystarczyło liczyć się ze słowami starej wiedźmy z Taboru Srebrnego Księżyca, lecz dumą Thary nie pozwalała na zaistnienie w jej życiu czegoś, na co ona sama nie miała by wpływu. Brutalne zderzenie z rzeczywistością pozbawia ją złudzeń co do przychylnosci losu, jednocześnie wzmacniając na tyle, by mogla walczyć o swą godność. Decyzję i świadome wybory przedstawicielki dzisiejszego feminizmu wprawiają czytelnika w konsternację, jednocześnie budząc podziw i szacunek.
Młody chłopak o imieniu Wenno,czeka w umówionym miejscu na swą ukochaną. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Wenno jest nowicjuszem w Wielkim Klasztorze . Oddany wbrew swej woli przez ojca chłopak, nie umie do końca pogodzić się ze swym losem. Decyzja Opata nie podlega dyskusji. Wenno zostaje odprawiony z Wielkiego Klasztoru i wyrusza w podróż do miejsca, które ma pomóc w odnalezieniu siebie. W trakcie rejsu statek, którym Wenno płynie, zostaje zatopiony przez dziwne zjawisko zwane „zielona burzą”.
Podczas , gdy załoga „Wędrowca ” ginie, chłopakowi cudem udaje się ująć z życiem.
Dryfującego zakonnika odnajduje załoga „Ametysta”. Od tej pory jego życie ulega diametralnym zmianom, choć niepewność wyboru dalszej drogi targa nim, jak sztorm rozpiętymi żaglami.
Ocalały z katastrofy Wenno, poznaje zasady życia na pokładzie statku, myśląc o tym, co zabiło jego towarzyszy podróży. Czym było owe zjawisko?
Legendy o statkach widmo zna każdy z nas, lecz który z nich stał się inspiracją dla autora do napisania tej sceny? Tajemniczy Ourang Medan, , którego załoga to trupy, z wyrazem przerażenia zastygłym na twarzach? Czy może przeklęty Latający Holender, z załogą skladajacą się z ruchomych szkieletów niosących śmierć i nieszczęście żeglarzom? Ta dobra, choć stanowczo za krótka dawka grozy, doskonale podkręca lekko monotonną,jak dotąd akcję.
„Ametyst”. Książęca krew, to powieść marynistyczna, i choć całą terminologia użyta w książce nie powinna nikogo dziwić, to stanowi przysłowiową „ość w gardle” dla człowieka nie będącego choćby pasjonatem morza. Na szczęście autor nie zostawia czytelnika samego w potrzebie, gdyż na końcu książki dostajemy szczegółowo opracowany słownik terminów żeglarskich, które znajdujemy w książce.
Trudno jednoznacznie stwierdzić, co tak naprawdę stanowi główny wątek powieści. Wydaje się, że cała uwaga należy się podróży „książęcej krwi” .W praktyce jednak , nie jest to wcale proste, gdyż wątków tych w powieści mamy kilka. Pokuszę się o stwierdzenie, iż całokształt książki,to wprowadzenie do tego, co wydarzy się w dalszym częściach powieści. O tym, że jest to część pierwsza, dowiadujemy się , niestety, na końcu książki.
Warto zwrócić uwagę na to, w jaki sposób autor maluje obraz kobiet.
Przedstawia je jako płeć silniejsza niejednokrotnie od mężczyzn, którzy tak łatwo ulegają pokusom, co dla mnie, jako kobiety , jest niesamowicie budujące.
„Ametyst. Książęca krew” polecam z czystym sumieniem. Opisy krajobrazu, odległe lądy, gwar portowych zaułków robią tak niewiarygodne wrażenie, że niemal można wyczuć zapach smażonych na straganach owoców morza. I nawet, jeśli nie jesteś człowiekiem morza, nie znasz się na takielunku, a topenanta przywodzi Ci na myśl bardziej afrykański instrument, niżeli element statku, to zapewniam Cię, że zejdziesz na ląd bogatszy o nowe doświadczenia.
Kto wie, być może i Ciebie dopadnie „choroba morza” i nauczysz się zaklinać wiatr?
Monika Sochacka